wtorek, 27 lutego 2018

Bóg jest Miłością



Bóg jest Miłością i dał nam Matkę , aby od złego chroniła nas.
Kochany Jezu , łzy nam ocierasz , gdy serce boli , utulasz żal .
Cóż oddam Panu za wszystkie dary , którymi  co  dzień obdarza mnie ?
Chcę Ciebie kochać miłością wielką , tak długo , póki tu będę żyć !
 Kiedy zamykam oczy …… jakby widzę Ciebie.
Siedzisz tuż obok mnie klęczącej.
Słuchasz mych słów , mej skargi i prośby,
słyszysz wołanie do Ciebie …….
Wołanie o pomoc , o pocieszenie…….
 I wtedy Jezu wyciągasz ręce.
Otulasz mnie swymi dobrymi dłońmi.
I teraz już wiem , nie jestem sama.
Słyszałeś moje wołanie , mój płacz………
I to nie było złudzenie , nie.
Ty naprawdę siedzisz obok i tulisz mnie , kochasz .
Teraz wiem , cokolwiek będzie się działo – jesteś ze mną !
Cokolwiek inni będą mówić ,
cokolwiek czuć będzie moje serce ,
Ty jesteś ze mną i kochasz mnie .
Dziękuję Ci Panie – bo TY zmieniłeś mój płacz w radość.
Jak Ci dziękować ,żeś mi dał tak wiele ?
Najdroższy Jezu , ukryj mnie w Twoich ranach i Twoim sercu. Oto ja ofiaruję się Tobie cała : moją duszę , moje serce , moje zmysły , umysł mój i wolę , wszystko co mam. Boże niech nic nie zmąci mojego pokoju , ani nie oderwie mnie od Ciebie , ale niech każda minuta wprowadza mnie coraz głębiej w Twoją Tajemnicę. Naucz mnie Panie pełnić Twoją wolę. Wzmocnij mnie łaską Ducha Świętego. Boże mój , Ty jesteś Bogiem mądrości i rady , co chcesz abym czyniła ?Weź mnie za rękę , prowadź mnie , bądź dla mnie drogą i światłem. Tak niewiele wiem Panie o Twoim planie dla mego życia , lecz mam pewność , że jest on doskonały. Naucz mnie nigdy się nie wahać , gdy usłyszę Twój głos. Pragnę ufać Ci bezgranicznie , bym w każdej chwili była posłuszna i gotowa kroczyć po Twej ścieżce.. Moje zdolności i talenty są niewielki i niedoskonałe, jednak chcę byś ich używał. Daj mi sposobność dzielić się Twą miłością z innymi. Przez lata dojrzałam na tyle , by cenić wszystkie – zdumiewające dary jakie otrzymałam. Dobrze jest wrócić do Ciebie, bez względu na to co złego się zrobiło albo źle się zachowało.
 „Nawróćcie się do Pana Boga Waszego !.On bowiem jest łaskawy , miłosierny, nieskory do gniewu i wielki w łaskawości , a lituje się na widok niedoli „

Pan Bóg zawsze Ci odpowie- ZAWSZE !!!

Świadectwa ludzi :

  

Chciałbym z Wami się podzielić moją historią. Dla tych co szukają świadectw o odpowiedziach Boga na modlitwy, prośby, żale, myślę że to idealna lektura.

     A więc… Miałem wtedy 24 lata. W moim życiu przyszedł kryzys wiary. Nie mogłem znaleźć dziewczyny, nie układały mi się sprawy prywatne. Byłem szczęśliwy ale odczuwałem wyraźny brak „czegoś”. I wtedy zapytałem Pana naszego:
     - Jezu ile mam rzeczy w życiu od Ciebie bo o nie Cię prosiłem, bo kierowałem prośby do Ciebie abyś mi pomógł w tym czy w tamtym. Ile rzeczy jednak mam bo tak miało być, bo walczyłem, bo się starałem, bo tak miało się ułożyć życie, bo mi pomogli rodzice ??? Pytałem o to coraz częściej a w tym czasie zbliżał się egzamin na prawo jazdy. Rzecz jasna jak trwoga to do Pana Boga i tak było i tym razem. Prosiłem:
     - Panie mój proszę, pomóż mi zdać prawko bo nie mam pieniędzy na kolejne egzaminy i stres który mnie paraliżuje… Proszę pomóż mi !!!
     Przyszedł dzień egzaminu, wątpliwość w pomoc Bożą, wysłuchane prośby mnie nie opuściły, ale mimo wszystko się modliłem. Sam początek egzaminu i już lipa, zapomniałem włączyć światła. Na mieście, wjechałem w krawężnik ( wtedy pomyślałem „po egzaminie” ) wtedy mój egzaminator powiedział lekko poirytowany: „Panie Jurku niech pan jedzie spokojnie i tak pan zda”. Pomyślałem:
     - Musiałem się przesłyszeć…
     Jedziemy dalej, auto gaśnie, raz, drugi, trzeci, czwarty… A może zgasnąć tylko dwa jak dobrze pamiętam… Ogólnie moi mili egzamin nie miałem prawa zdać. Dojeżdżamy do ośrodka egzaminacyjnego. Wyłączam samochód, zaciągam ręczny. Pan egzaminator pyta się mnie:
     - Czy lubi pan czarny humor ???
     - Odparłem: Tak, oczywiście
     - On z kolei powiedział: To niech pan przygotuje pieniądze ( pomyślałem dowcipniś !!! szykuj kase na kolejny egzamin) na odbiór dokumentu uprawniającego do jazdy po Polskich drogach…
     Ucieszyłem się nie zmiernie, nie wierzyłem w to że naprawdę zdałem, przecież to było nie realne, nie możliwe. Już miałem wysiadać z auta kiedy on mnie zatrzymał i powiedział:
     - Panie Jurku zadam panu jeszcze jedno ostanie pytanie. Czy zanim pan rozpoczął jazdę, przeżegnał się pan ???
     Rzeczywiście tak było, przed samą jazdą uczyniłem znak krzyża. I tak też mu odpowiedziałem. Wtedy on powiedział mi coś czego nigdy nie zapomnę:
     - TO NIECH PAN WIE ŻE DZIĘKI BOGU PAN ZALICZYŁ… Byłem z szokowany i szczęśliwy…
     Potem wysiedliśmy z auta i każdy udał się w swoją stronę… Dziś wiem że wszystko zawdzięczam Bogu. Wiem że Pan Jezus mnie słucha i wiem że wszystko o co go proszę nie jest mu obojętne… ZAWSZE DOSTAJE ODPOWIEDZ !!!
                                                                 Jurek 

 

Bóg dopuścił do tej choroby, aby nas odnaleźć


Zrozumiałem, że przyjechałem prosić o uzdrowienie mojej ukochanej żony, ale moja wiara jest niekompletna.
 Z perspektywy ludzkiego spojrzenia można uznać, że właśnie przegrałem swoje życie. Ponad miesiąc temu zmarła moja ukochana żona Renia. Zostałem z teściami w podeszłym wieku (teść znajduje się w bardzo ciężkim stanie) oraz dwoma synami. Moja teściowa nie może pogodzić się ze śmiercią Reni, ponieważ była ona jej jedyną córką. Również synowie (a w szczególności młodszy) bardzo przeżywają rozstanie z mamą.
Pozostało jeszcze wiele problemów, z którymi nie zawsze potrafię sobie poradzić. Bezpośrednio po odejściu żony ludzie ofiarowali nam wsparcie, ale w tym momencie pozostali przy nas tylko nieliczni. Pojawiły się opinie o nieskuteczności naszej modlitwy, którą ofiarowaliśmy w trakcie choroby Reni.  Lata cierpienia nauczyły mnie jednak, że jeśli  będziemy oceniać nasze życie tylko ludzkim spojrzeniem, to przegramy je wcześniej lub później, ponieważ nigdy nie zbliżymy się do Boga.
Ostatni okres naszego wspólnego życia rozpoczął się ciężką chorobą żony. Pan profesor powiedział mi wtedy, że należy próbować ją leczyć, ale nie mogę robić sobie zbędnych nadziei na przyszłość. Dziś myślę jednak, że Bóg dopuścił do tej choroby, aby nas odnaleźć i cały czas prowadzić drogą do siebie. Na początku znaleźliśmy się na Mszy w intencji uzdrowienia, w trakcie której wysłuchaliśmy homilii o wierze. Ojciec prowadzący przedstawiał  nam potęgę wiary oraz podkreślał słowa Jezusa, który uzdrawiał  tych, którzy całkowicie się mu oddali. Było to pierwsze postawienie mnie w prawdzie. Zrozumiałem, że przyjechałem prosić o uzdrowienie mojej ukochanej żony, ale moja wiara jest niekompletna. Wydawało się, że wszystko jest w najlepszym porządku, ponieważ chodziłem do kościoła, modliłem się, spowiadałem. Jak wielkie zaufanie musi mieć jednak człowiek, aby wyprosić uzdrowienie dla ukochanej osoby? Z przerażeniem stwierdziłem, że nie mam wiary, a to, co posiadam, to tylko pozory. Skierowałem wtedy do Boga gorące prośby o jej pogłębienie. Jestem przekonany, że zostałem wysłuchany. Bóg wszedł w nasze życie bardzo głęboko i przemienił nas wszystkich względem siebie. W naszym domu pojawił się pokój: nie kłóciliśmy się, bardzo się kochaliśmy, wzajemnie się wspieraliśmy. Moja żona stała się dla nas kimś najważniejszym na Ziemi. Renia ciągle dużo cierpiała, ale choroba zatrzymała się. Zaczęliśmy rozumieć, że Bóg jest skałą, na której trzeba budować. To on musi być najważniejszy w życiu człowieka.
Pan wspiera swoje przemieniające działanie wieloma łaskami. Niektóre z nich były wspaniałe – tak jak modlitwa w językach lub fizyczne uzdrowienie mnie oraz żony z pewnych naszych chorób, wypowiedziane w trakcie rozważania na nabożeństwie. Inne zaś bardzo trudne. Wyjątkowo ciężkim doświadczeniem stało się dopuszczenie do mojej osoby złego ducha, który dręczył mnie ponad miesiąc. Było to straszne przeżycie, jakiego nie życzę nikomu z ludzi. Zło atakowało wszystko, na czym mi zależało, a gdy moja psychika była zrujnowana, zaczęło mnie zwracać przeciwko Bogu. Pan nie pozostawił mnie jednak bez pomocy. Mimo iż kapłani, których prosiłem o pomoc, odmawiali, udało mi się dostać na rekolekcje, gdzie poznałem Boga. Wspaniałe było to, że mogłem poprzez internet słuchać homilii na podstawie ewangelii z danego dnia. Jakież było moje zdziwienie, gdy słowa te okazały się być wielokrotną pieczęcią moich przeżyć duchowych. Kiedy odczuwałem niesamowitą pustkę, lęk, ojciec prowadzący rekolekcje tłumaczył, że Bóg dopuszcza czasem do człowieka złego ducha, by wypalił psychikę. Czułem, że kazanie jest skierowane do mnie. Ojciec mówił: nie poddawaj się, bo Bóg cię nie opuści, módl się, choćby na siłę, wytrwaj, a Pan cię uwolni. I rzeczywiście tak się stało. W ciągu jednego momentu zacząłem odczuwać pokój i radość. Wiedziałem, że jestem uwolniony. Doświadczenie to, mimo iż niesamowicie trudne, stało się niezwykle istotne w moim życiu. Poznałem, że tylko Bóg jest miłością, bo to, co proponuje alternatywna Mu droga, jest straszne. Nie istnieje zaś żadne wyjście pośrednie.
Wieloma swoimi doświadczeniami dzieliłem się z żoną. Dużo napisałem o swoim nawróceniu, ale chciałbym przede wszystkim zaświadczyć o tym, co Bóg zdziałał w życiu Reni. Jestem Mu bardzo wdzięczny, że przez tyle lat pozwolił mi być jej mężem. Była ona wspaniałą żoną i matką. Mimo cierpienia nigdy nie narzekała. Zawsze była pogodna i wyrozumiała. Nawet gdy było jej ciężko, starała się pomagać innym. Bardzo często dzwoniły do niej koleżanki z pracy, a ona zawsze potrafiła odnaleźć w sobie siły, aby wspierać je w   walce z  problemami. Przez kilkanaście lat braliśmy do siebie dziewczynkę z domu dziecka.
Oboje byliśmy wolontariuszami Hospicjum Domowego w Dębicy. Mimo że Renia zawsze powtarzała, że przez swą chorobę jest mało aktywna, myślę że była wzorem, który uczy nas, w jaki sposób należy godnie przyjmować cierpienie. Z nikim nie wchodziła w spory i konflikty. Mimo iż Bóg zesłał na nią więcej cierpienia niż na mnie, to ona pokazała mi, jak wygląda prawdziwa wiara oraz wytrwanie pod krzyżem do końca. W ostatnich dniach życia, gdy jej serce słabło, miała świadomość że odchodzi. Nie chciała nas smucić. Była bardzo pogodna. Swoje przeżycia z ostatnich dni zapisywała w zeszycie. Myślę, że przemyślenia te były dla niej bardzo ważne, ponieważ kilka razy prosiła moją siostrę, aby przypomnieć o istnieniu tych notatek. Renia rozpoczęła swoje zapiski w Niedzielę Miłosierdzia Bożego. O jej zdrowie modliło się wielu ludzi nowenną za pośrednictwem Sługi Bożego Franciszka Blachnickiego.
Renia pisała: „Pewnie, że miałam inne marzenia, ale trzeba przyjąć to, co Bóg da. Moje sprawy są uporządkowane, nikogo nie skrzywdziłam ani nie dokuczyłam. Sprawy duchowe mam załatwione i jestem gotowa na to, co się wydarzy. Gdyby nie było jutra, to pamiętajcie, że Was kocham i z drugiej strony zawsze będę z Wami… Najważniejsza jest rodzina. JEZU UFAM TOBIE […] Upadam i niosę krzyż w milczeniu. Wszyscy się modlą, ale co na to Bóg? Przecież nie brakuje mi chorób ani pokory. No cóż, nigdy nie możemy zaplanować kolejnego dnia…”
Było jej bardzo trudno. Cierpiała mocno. Pisała: „Nie chcę już dłużej dźwigać krzyża, chcę na nim wreszcie umrzeć”. Pan dał jej jednak łaskę, aby całkowicie poddała się Jego woli. Jej ostatnie zapiski brzmiały: „Chcę dalej dźwigać krzyż. UFAM  CI JEZU.” Dalej pisać nie mogła. Dźwigała swój krzyż jeszcze przez kilka dni. Odeszła do Domu Ojca z radosnym uśmiechem na twarzy. 
Po jej śmierci nie rozpaczam, bo wierzę, że znalazła się w lepszym świecie. Mimo że jest mi bardzo trudno, wiem że dam sobie radę, ponieważ mam wspaniałego orędownika u Pana. Jestem pewien, że Bóg wynagrodził cierpienie Reni, a także dobroć i miłość, którymi obdarowała innych ludzi. Myślę, że swoim zaufaniem i zawierzeniem w chwili najcięższej próby, w pełni zasłużyła na wieczne życie w Jego Królestwie. Mam głębokie przekonanie, że mogę za jej pośrednictwem wypraszać potrzebne mi łaski. Myślę, że jej życie było wzorem do naśladowania, zwłaszcza w dzisiejszym materialistycznym świecie, w którym liczy się tylko pozorny sukces, a Bóg jest stawiany na którymś z kolei miejscu od końca. Renia nigdy nie była przywiązana do dóbr doczesnych. Zawsze wystarczało jej tyle, ile posiadała. Była zadowolona z tego, co miała. Żyła pięknie i odeszła pięknie. Po jej śmierci słuchałem homilii w której ojciec Mokrzycki mówił, że każda tego typu sytuacja jest potrzebna, ponieważ odrywa naszą uwagę od spraw doczesnych i kieruje ją ku wieczności. Ta zaś jest naszym jednym prawdziwym życiem. Renia już je osiągnęła, a ludzie, którzy pozostali na Ziemi, ciągle do niego pielgrzymują.
Mimo iż krzyż, jakim naznaczył mnie Bóg jest ciężki, chciałbym wołać do każdego z nas: „Człowieku, choćby Ci było najtrudniej, bardzo mocno przylgnij do Pana, gdyż tylko on daje życie, życie które się nigdy nie kończy. Inne sprawy, mimo iż też potrzebne, są tylko piaskiem, który wcześniej bądź później się rozsypie”.
Nie wiem, co Pan dla mnie przygotował, pragnę jednak powtórzyć za żoną: „Jezu, ufam Tobie, bo przecież Ty jesteś Miłością. Miłością tak ogromną, że nikt na Ziemi nie jest w stanie jej do końca pojąć.. Przytul mnie, Panie, do swego serca i daj siłę, bym wypełnił Twą wolę. Bądź uwielbiony, Boże w Trójcy Jedyny.”
Andrzej

Modlitwa o zwycięstwo nad szatanem

  Odmawiajmy tę modlitwę codziennie przeciw złu ma ona wielką siłę. Boże Ojcze Wszechmogący, Wszechmądry i Wszechpotężny, Stwórco Nieba i ...